Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 267.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nasze... Tobie w oblicze naplwać można bezkarnie...
Marszałek byłby miecza dobył, i krewby się polała, a koronacya spełzła na niczem, gdyby go idący przy nim kanclerz i inni nie powstrzymywali.
Z zimną krwią, w polskim szlachcicu niesłychaną, Głowacz z usty zaciśniętemi, szedł krokiem powolnym, nie drgnąwszy, nie zwróciwszy się, zmuszony udawać, że nie słyszy... Ofiara z jego strony była prawdziwie bohaterską...
Ostatni wreszcie wypłynęli z wielkiej sali Białej, która stanęła pustką... Głos Strasza i Spytka rozlegał się po niej tem ogromniej, ale nikt go nie słuchał.
Zostali sami we trzech tylko... zwyciężeni, sromotnie pobici. Strasz na sobie suknie darł ze złości. Spytek się odgrażał pomstą i łupieżą na Oleśnickich... Ale największy gniew opanowywał go, gdy oglądając się widział, że z mnogich tych, co mu pomoc obiecywali, co przyrzekali stać wiernie, wszyscy uszli, nie było nikogo.
— Dersław! Dersław! gdzie ten łotr... gdzie, ja mu przy pierwszym spotkaniu łeb rozbiję.
— O! tego mazowiecki Bolko, który przy królowej stoi, jednem skinieniem uchodził — począł Strasz. — On dla tej swojej Ofki rodzonegoby się zaparł ojca.
— Psu brat! — mruczał Spytek..