Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 224.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Było to już naówczas miasto dosyć znaczne i handlowe, na dwie, a raczej na trzy dzielnice rozpadające się, z których jedna stara przy klasztorze Bernardynów się skupiała, druga przy kolegiacie, trzecią zas sami prawie żydzi zajmowali. Mury opasujące część jedną i bramy w nich tak były liche, iż za żadną obronę od nieprzyjaciela służyć nie mogły.
Pomimo pośpiechu, przybywający Oleśnicki już miasteczko pełnem znalazł, gwarnem, rynek cały namiotami zajęty, gospody rojące się ludźmi, wszędzie koni, służby, wozów bez miary.
Wielka ilość szlachty koczowała pod gołem niebem; inni po chałupach i domach żydowskich się ściskali. Ponieważ wiosenna pogoda gorąca sprzyjała dotąd, narady nawet odbywały się w podworcach...
Gdy jadącego biskupa spostrzeżono i poznano, widomie popłoch poszedł do wszystkich... Ci co pierwsi go zoczyli, ponieśli się dać znać starszyźnie, Spytkowi i Dersławowi.
Właśnie oni pierwszy raz ze szlachtą się zetknąwszy, owe zapowiedziane obrady rozpoczynać mieli, gdy zziajany Guba Nałęcz nadbiegł do Dersława i za rękaw go pociągnąwszy, w ucho mu rzucił.
— Biskup Zbyszek przyjechał.
Widzieliśmy już, że zuchwała sztuka, Dersław, który do własnego stryja strzelać kazał, niełacno się czem dał ustraszyć.