Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 221.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nych — rzekł — ja go dla mnie nie widzę, a królowa prosi i jechać muszę.
Zakrzyknęli wszyscy, a szczególniej Głowacz.
— Bój się Boga! ja nie puszczę. Uchowaj Boże na ciebie nieszczęścia, cóż my poczniemy! Lepiej, aby nas dziesięciu poszło w niewolę, niż ty jeden.
— Nie będą śmieli uczynić mi nic — zawołał biskup. — Przypomnijcie sobie, gdy tu Czesi z Korybutem byli, jak mi śmiercią, zasadzką, napaścią grozili, przecie sam na jutrznią chodziłem i nie stało mi się nic. Pojadę do Opatowa, w paszczę im, a wyjdę cało. Jechać zaś, powtarzam, muszę, i to jednej godziny, bo zjazd się już poczyna.
Wszyscy tem stanowczem wyrzeczeniem biskupa, stali zmięszani. Śmielszy brat marszałek ciągle głową potrząsając, sprzeciwiał się jeszcze.
— Ja — rzekł Spytek z Tarnowa — jechać nie myślę. Nicbym tam nie sprawił, zostanę tu lepiej na straży.
Zaręba nie okazywał chęci do podróży także.
— Jeżeli jest co do zrobienia, biskup jeden może temu zaradzić — rzekł. — Mybyśmy idąc pod rozkazy panów szlachty, husytów co najeżdżają majętności duchowieństwa i łupią po gościńcach, albo na napaść się narazili, lub na pośmiewisko... Oni tam już się większości pewnie spodziewają i nas zakrzyczą.