Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 206.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak jest — począł Strasz — ale i my też siły mamy... Trzeba swój naród znać. U nas jeden taki śmiały człek jak biskup ciągnie za sobą tysiące... Odwagę tylko potrzeba mieć i głos donośny. Jak szli za pogrzebem tłumami, tak pójdą przeciwko królowej, byle się znalazł kto ich poprowadzi.
— Na powodyrach nie zbędzie — wtrącił Dersław. — Sędziwój Ostroróg, Spytek z Mielsztyna, Abram Zbąski... a w ostatku i my też...
To mówiąc podniósł się dumnie... Skończyła się narada, bo płochemu a gorącemu gospodarzowi, już było dosyć mówić o tem. Wrócił do swej przygody z arcybiskupem, którego miał jeszcze na sercu i pamięci. Napróżno Strasz i Kuropatwa chcieli na nim wymódz, aby coś zawczasu postanowił i obmyślił co czynić potrzeba. Dersław ich odsyłał do Spytka i Odrowąża, na jedno się godząc tylko, aby jak najprędzej zjazd szlachty zwołać, opodal od Krakowa, tam się zgromadzić i na nim postanowić albo wybór nowego króla, lub przynajmniej odłożenie koronacyi.
— Nadewszystko temu zapobiegajcie, aby na zjazd Zbyszek biskup przybyć nie mógł, bo nam szyki pomięszać gotów.
Niech Strasz jedzie do Poznania, do Krakowa, kędy chce... a nawołuje, by się szlachta co rychlej zgromadziła pod hasłem — koronacyi nie dopuścić...