Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 205.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ani Zbyszek nawet co się Witoldowi oparł, jej się nie obronił. Robi on to, co ona chce, bo jego własny interes zaprzęgła do swojego wozu, przebiegła niewiasta...
Zdala wydaje się tak, jakby ona do niczego się nie mięszała, nie wiedziała o niczem, słabą była i bezsilną... A gdzie niema jej ręki i oka? czego ona nie dokaże, gdy zechce?
Tylko nigdy sama, jej nie widać za drugiemi. Robi za nią ksiądz, wojewoda, jakiś człeczek niewielki jak Hincza, jakiś duchowny, urzędnik, po za niemi ona stoi. Trzeba jej było synów, ma ich, zawadzała Jadwiga, musiała umrzeć. Odda rządy biskupowi na czas małoletności i jego druhom, byle dla syna korony dostać...
Potrzeba jej żeby ją kochali, potrafi sobie miłość kupić, będzie pokorna, ani poczuje jej nikt... a rękę jej na karku wszyscy dopiero uznamy, gdy już tchnąć nie będzie można!!
Strasz mówił gorąco, z zapałem niezmiernym, a słuchali go wszyscy zrazu uśmiechając się, później coraz poważniej, w końcu głowami dając znaki potakiwania.
— Widzisz — rzekł Dersław, gdy Strasz skończył — że z taką niewiastą jakąś ty nam ukazał, i królową jeszcze, nie tak łatwo będzie jak się tobie widzi... Zbyszka też biskupa lekceważyć się nie godzi... Po za nim też gromada siłaczów.