Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 195.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ty jedno to masz na myśli! — rozśmiał się Kuropatwa.
Noc się zrobiła, wstał Jan z Łańcuchowa, przeciągnął się, oknem wyjrzał i pokiwał głową.
— Chyba do dnia podnocuję z tobą — rzekł — bo dalej w drogę po ciemku mi się nie chce. A ty dokąd ztąd myślisz?
— Do Dersławam ciągnął — odpowiedział Strasz — a widzę, że tu robić nie mam co... Pojadę gdzie każecie, gdym się raz z wami na jedną służbą wpisał. Wszystko mi równo dokąd, byle przeciw królowej i Zbyszkowi, a tych dzieciaków niedopuścić.
Zamyślił się Kuropatwa.
— Zbyszek zwołał do Poznania zjazd i tam samowolnie króla nam narzucił, my musimy drugi ściągnąć. Szlachtę wielkopolską i Małopolan trzeba żgać, aby się biskupowi wodzić za nos nie dała. Jedź z tem po ludziach!
— Ja jeden! — spytał Strasz.
— Nie będziesz sam, przyjdą w pomoc inni — mówił Jaszko z Łańcuchowa — ale ty się też przydasz, boś człowiek gorący i nie dasz się nieczem ująć.
— Tego pewni być możecie — zawołał Strasz — jakom żyw i pókim żyw, zemsty im mojej nie podaruję.
Gwarzyli tak do rana prawie, a gdy się zdrzemnęli zaledwie, zbudziło ich wołanie, wrzawa i skrzy-