Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 192.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gdyby sto tysięcy grzywien złota mu dać dziś, prędko je puści.
Zżymnął się Strasz.
— Jak nie Dersław, to któż z nami? — zapytał. — Ja, choć łbem o ścianę, pójdę dokąd każecie, ujadać się będę, a tych pacholąt Sonki nie puszczę królować. Ja wszystko dam, żywot położę... ale ja jeden, wy, a choćby i Dersław trzeci, mało nas na Zbyszka.
— Jest bo więcej — odparł Kuropatwa. — Ja niewiele zrobię, wy, gdyście z gardłem gotowi, może więcej, przecie inni też nasi coś warci.
— Jacy? — zapytał Strasz.
— Myślisz, że Abram (Zbąski) sędzia poznański — mówił Kuropatwa — mało znaczy i w kaszy go łatwo zjeść? A Spytka z Mielsztyna, a Janka z Rogowa, Działoszę?
Strasz się strząsnął.
— A ten nam na co? toć to tego łajdaka Hinczy powinowaty?
— Ale dlatego pójdzie z nami — mówił spokojnie Kuropatwa. — A Jana Mężyka Dąbrowę za nic liczysz, a wojewodę Sędziwoja z Ostroroga, a Piotra Korczboka...
— Aż tylu! ho! ho! — weselej przerwał Strasz. — Aleście ich pewni?
— Jeszczem Mikołaja Kornicza nie dołożył —