Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 189.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a dzieciom tej Rusinki nad sobą panować nie damy!
Nie damy! nie damy! — coraz głos podnosząc wołał Strasz.
Kuropatwa nań patrzał uważnie.
— Dałby Bóg — rzekł. — Nam nie o te dzieci idzie, czy one nam, czy tam jakie inne panować będą, ale o daleko większą i ważniejszą sprawę. Patrzajcie na Czechy, co się z pod biskupów i klechów, z pod dziesięcin i panowania rzymskiego wyzwoliły. Dosyć oni nam przewodzili... Kto u nas panem? Ani król, ani senatorowie, ani szlachta, tylko księża, biskupi z papieżem... a czem my? niewolnikami. Nie!! nie! my musimy u siebie ten porządek zaprowadzić co Zyska i Prokopy w Czechach!!
Strasz nawzajem tego wyznania wiary husyckiego tak obojętnie słuchał, jak Kuropatwa jego mściwych pogróżek. Łączyło ich widocznie jedno tylko, że oba przeciwko królowej, jej dzieciom i biskupowi, co się niemi opiekował, równie byli rozsierdzeni.
— Cóż Dersław? — zapytał Strasz — będzie on z nami?
— Pewnie — odparł Kuropatwa — i jam jechał do niego, aby się o tem ubezpieczyć, ale ja na długi czas nie rachuję byśmy go z sobą mieli. Szalona pałka — mówił dalej — a na takich, jak on ludziach, polegać nie można.