Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 170.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie zrzucał z ręki. Oddasz pierścień ten Zbyszkowi biskupowi krakowskiemu; niech on ją po mnie zachowa, a niech mi przebaczy, jeślim przeciw upomnieniom jego w uniesieniu opór stawił. Jeżelim go obraził, niech mi zapomni. Jemu polecam pamięć o duszy mojej, królestwo, wdowę, synów... zwłaszcza starszego... oddaję mu w opiekę wszystko, niech pomni, że mu też łask mych nie szczędził.
I znużony ale uspokojony przymknął powieki.
Noc się zapowiadała wcześnie ostatnią, — a była dni majowych poślednią. Śpiewały jeszcze umierającemu słowiki w drzewach dwór okalających... Izba znowu napełniła się cicho napływającymi ludźmi. Każdy pragnął spojrzeć na dogorywającego i pożegnać go jeszcze. Słabnącemi oczyma on też po jednemu żegnał wierne sługi swoje, niekiedy niewyraźnem jakiem odzywając się do nich słowem. Łzy wszyscy mieli na powiekach, jakby tracili ojca.
Księża odmawiali ostatnie przy konających modlitwy, poruszanie ust okazywało, że je za nimi powtarzał.
Przez okna wciskał się pierwszy brzask dnia, gdy król wyzionął ducha spokojnie, jakby po długich usypiał trudach.
W izbie panowała cisza, przerywana łkaniem przytomnych. Uklękli księża, pierwszy odmawiając Anioł Pański za duszę jego.