Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 155.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mówiwszy słów kilka, dał znak kobietom, aby się oddaliły.
Zdarzało się nieraz tak, że im dla spowiedzi odchodzić kazano.
— Pani moja miłościwa — odezwał się kapłan — dzisiaj przyszedłem do was, aby skłonić do spełnienia świętego obowiązku.
Nastraszona tym wstępem niezwykłym, lekko się zarumieniła.
— Czysta dusza twoja niczem obciążona być nie powinna — mówił dalej. — Ludzie źli dręczą królowę tem, że ją pomawiają o umyślne przyczynienie się do choroby waszej, gorsi jeszcze kłamliwie śmią twierdzić, że z ust waszych słyszeli to obwinienie...
Byćże to może?
Jadwiga zapłonęła zalękniona i cała drżeć zaczęła, łzy napełniły jej powieki.
— Nie, nie! — odezwała się głosem, w którym płacz czuć było. — Ja! ani jej, ani nikogo nie obwiniam... Bóg chciał...
Spuściła oczy i zamilkła.
— Miałażeś kiedykolwiek powód posądzenia? — rzekł Elgott — bacznie się w nią w patrując.
Jakby szukała czegoś w pamięci, królewna się ociągała z odpowiedzią.
— Nie! nie! nigdy! — zaczęła mówić prędko.