Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 127.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na to milczeli inni; wiedziano bowiem i patrzano co dzień na tę dobroć, której ofiarą ludzie padali.
Drzewicki tegoż dnia listy do królowej i senatorów wygotował, donosząc, że wszelkie niebezpieczeństwo minęło a Jagiełło z niewoli powraca.
Gdy Hincza nazajutrz rano przyszedł się z królem żegnać, a ten go, wedle zwyczaju, po ramieniu klepał i pytał czem mu wynagrodzić za posługę, wierny Hincza podniósł głowę i całując rękę królewską, odezwał się.
— Miłościwy panie, gdybym to ja prosić śmiał?
— No proś, proś śmiało — przerwał Jagiełło.
— Ja niczego nie żądam, tylko — tu znowu rękę począł całować — tylko żeby ten, co mnie spotwarzył i do Chęcin dał na wieżę, za swój język żmii pokutował. Pozwę go przed sąd.
Król się zmięszał i twarz mu się przeciągnęła.
— Na co ci to? — wybełkotał — na co?
— Abym czystym był w oczach ludzi. Strasz się swobodnie chodząc przechwala, że królową i nas bezkarnie oczernił.
— Nie pora z nim poczynać sprawę — odparł Jagiełło. — Wracajno do Polski.
Już Hincza odchodził, gdy król spytał.
— A Strasz ten gdzie?
— Siedzi u siebie w Białaczowie, a włos mu z głowy nie spadł.