Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 117.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

świętą uprosiwszy, słuchał jej na klęczkach pobożnie.
Był to dzień piątkowy, więc i post z suchotami, który król bardzo zawsze ściśle zachowywał. O chlebie więc i wodzie śniadał po mszy, smutny na duszy, gdy mu oznajmiono, że kniaź Siemion Holszański przyszedł się pokłonić.
W osamotnieniu i niewoli, ten stryj żony, choć nie często widywany i zabyty trochę, był mu jak z nieba zesłanym gościem. Uradował mu się wielce.
Z rękami rozwartemi wyszedł naprzeciw niemu.
— Nu! nu! patrz kniaziu! patrz! — począł żartobliwie — hej! na co mnie przyszło! Od kogo jeszcze, od rodzonego brata, którego kocham, któremu dobrowolnie Litwę puściłem, choć wiem, że mnie za to Polacy głowę zmyją! Nu, patrz! Ja! król, niewolnikiem u niego!!
Holszański oglądał się, mówić nie śmiejąc, bo dwór królewski otaczał ich i słuchał. Poruszył tylko ramionami dwuznacznie. Jagielle na sercu ciężko było!
— Patrz! patrz! — powtarzał. — Nie jak króla, nie jak brata, jak poganina mnie męczy i uciska. Stary jestem, nie zniosę nędzy tej i sromu...
I przerwawszy narzekanie, zawołał.
— Widzieliście go! mówiliście z nim?
— Jeszcze wczoraj — rzekł Holszański cicho, oczyma biegając dokoła. — Zawzięty jest i za-