Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 116.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z Mazowieckiemi się ciągle kumał i od nich nauczył się w dziurze siedzieć spokojnie.
Pogardliwie skrzywił się Świdrygiełło.
— Ja jemu, ani Juliannie jednej grzywny dać nie myślę z tego co w Trokach zabrałem... — zawołał. — To skarb litewski... Mnie samemu teraz siła potrzeba, bo chcąc ludzi mieć, każdego potrzeba złotem brać. Nasycić ich trudno — dawaj a dawaj! Pójdzie ten skarb prędko...
Znużony w końcu tem spokojnem biesiadowaniem kniaź, kubkiem o stół uderzył.
— E! kumie Siemionie — krzyknął — dosyć bied wywłóczyć a tem sobie głowy zaprzątać czego niema a może nigdy nie przyjdzie... Na pohybel wrogom! Napijmy się!
Holszański nie odmówił, bojarowie zwykle służący Świdrygielle do tej zabawy przysunęli dzbany, zaczęto nalewać. Głosy się zaraz popodnosiły, zmięszały, wrzawa zrobiła wesoła... Przybyły gość wcale nią sobie przykrzeć się nie zdawał, dotrzymywał im, przysłuchując się ciekawie, uśmiechając półgębkiem. Zdawał się zupełnie podzielać i wesołość i myśli.
Do późnej nocy trwało takie ucztowanie, w końcu którego Holszański z za stołu trzeźwy wstał i Świdrygiełłę z jego dworcem zostawiwszy jeszcze dopijających, poszedł do swej gospody.
Nazajutrz król zrana, biskupa Macieja o mszę