Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 110.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie mógł wytrzymać i począł zaraz opowiadać a chwalić się, jak to on tu, niedołężnemu starcowi, jeszcze za życia Witolda wszystko z rąk wychwycił, jak skarby, które księżna Julianna sobie chciała przywłaszczyć zagarnął, zamki sztuką i zdradą opanował, a teraz już się tu czuł tak mocnym, że się nikogo nie lękał.
To zwycięztwo, które mu przyszło łatwo i bezkrwawo, więcej od miodu upajało Świdrygiełłę. Zuchwale nad miarę prawił o podbijaniu Rusi, o objęciu Podola i Wołynia i ziem ruskich, które Polacy trzymali. Zdawało mu się to tak łatwem, jak opanowanie Litwy bez dobycia oręża, które winien był chorobie Witolda i dobroci a słabości Jagiełły.
Siemion słuchał, bacznie mu się przypatrując, nie przerywał, nie sprzeciwiał się ani potakiwał, z tą wyższością jaką daje rozum spokojny nad roznamiętnieniem dzikiem. Świdrygiełło nawykły do tego, że mu bojarowie gorąco potakiwali, i podnosili każde słowo, w końcu sam ostygać już począł. Zląkł się tego niemego słuchacza, z taką powagą i krwią zimną wyciągającego na słowa, na którym on, coraz bujniej wojując niemi, żadnego nie zdawał się czynić wrażenia.
— Słyszałem rzekł w końcu Siemion, że wy tu króla Jagiełłę na zamku trzymacie?
Świdrygiełło głową potwierdził.
— Cóż z nim myślicie czynić?