Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 099.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i mlekiem płynąca, obfita we wszystko, ale życie ratować musiał.
Przychodziło mu na myśl, jak zawinił sam, przedsiębiorąc tę podróż nieszczęśliwą, mimo próśb i przestróg żony... Naówczas obawiano się Witolda tylko, nikt przewidzieć nie mógł, że daleko sroższe katowanie czeka Jagiełłę od brata, którego kochał, nad którym się użalał, przez miłość dla niego poświęcając mu Litwę.
Winił innych, ale obwiniał i samego siebie, bo biskup odjeżdżając, namawiał go do powrotu, największy żal mając do panów polskich, że nie spieszyli z oswobodzeniem i na łup go wydawszy, opuścili.
W tych myślach teraz biedny król na łowy nie mogąc jechać, bo by go z zamku nie puszczono, a i zasadzki obawiać się było potrzeba, po całych dniach prawie na łożu legiwał.
Z dworzan jego przychodził naówczas który, stawał przy nim i opowiadać musiał o wszystkiem co słyszał, widział, a niekiedy użalaniom króla potakiwać.
Aby rozerwać znękanego, zrana, od pogody począwszy, od pola jakie się dla myśliwych zwiastowało, musiano mu ciągle powiadać co na myśl przyszło, co ludzie robili, co czeladź gadała — jaką przyszłość wróżono i t. p.
Nie ruszył się nikt, nie wyszedł, nie wrócił, ażeby król nie badał, nie przywołał i nie kazał