Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 091.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się wszyscy widzieć konieczność i nikt się nie wzdrygał.
— No, a potem? — spytał Mężyk.
— Nim się opatrzą co się stało, zamek trzeba opanować, Litwinów z niego precz wysadzić, zamknąć się, obwarować i bronić, dopóki nie nadciągną nasi. Gdy Świdrygiełły nie stanie, inaczej bojarowie zaśpiewają.
Znowu milczeli wszyscy nie sprzeciwiając się, słuchali uważnie, oglądając się tylko, czy obcy ich nie szpiegują.
— Tego co ja myślę, oni się wcale nie spodziewają — mówił dalej — króla widząc przelękłym i gotowym na wszystko, nas też mają za trusiów.
Trudności więc, da Bóg, ja tu żadnych nie przewiduję, trzeba tylko paść na nich zuchwale i znienacka.
Sam jeden do izby zawsze wchodzi, prawie bezbronny, nas dziesięciu się może zasadzić, bodaj piętnastu, a jak pierwszy go tak za gardło ścisnę, aby mu nawet para z ust nie wyszła. Zbroi nie nosi, ludzi, co z nim przybywają w dziedzińcu zostawia. Nasza czeladź im da rady, a zamek... choćby na samym górnym, dolny porzuciwszy, trzymać się przyszło, ja w tem, że dostoi, póki odsiecz nie nadciągnie.
Zaklika z listem na Podole jedzie, to i do-