Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 074.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

część, obawiając się gwałtowności Świdrygiełły, znaku życia dawać nie śmiała.
Duchowieństwo łacińskie, którego kniaź nie cierpiał, choć ze chrztu katolikiem był i miał imię Bolesława, którego nie nosił, obawiało się także gwałtów i występować nie mogło.
Trzeba było ważyć się na coś, aby króla z tej toni ratować.
Radzili wszyscy. Stanęło na tem, że co najprędzej słać kogoś potrzeba potajemnie do Polski, prosząc o pomoc.
Ale wszystkich ich tak strzeżono i opasywano, że nikt za mury zamkowe nie mógł wyjść bez opieki i zaczepki... Ścigano wychodzących póki nie wrócili. Zaklika Tarło, Toporczyk, młodszy i śmielszy od innych na przygody wszelkie, zażył pod wieczór takiego kunsztu, gdy się ciury popiły, że ruski tułub długi wdział, czapkę ich krojem, szablę przypasał taką, jaką oni nosili i wysunął się o mroku, do Franciszkanów się chcąc dostać, aby z nimi naradzić jeszcze. Tu na Piaskach, jak za pogańskich czasów, znalazł drzwi zabite, strzeżone, że ledwie się dostukał, aby go wpuszczono.
Przełożony o wszystkiem wiedział, a domyślał się łatwo, jak na zamku królowi i Polakom być musiało. Znalazł go Zaklika w smutku i niepokoju wielkim o króla.