Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 073.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Powiedz mu co słyszałeś — krzyknął kniaź — a czego ty nie zechcesz powtórzyć, ja mu sam przyniosę.
Bojarowie parsknęli śmiechem, patrząc na Mężyka, w którym krew kipiała, poczęli różnemi słowy zelżywemi rzucać, przedrwiewać go z polska, aż w końcu poseł pokłoniwszy się, musiał iść, nie było na co więcej czekać.
Król dnia tego spokojniejszy poszedł do łóżka, ale dwór jego wcale nie spał.
Andrzej z Tęczyna, którzy opatrzył na zamku wszystko do koła i widział niebezpieczeństwo nocnej napaści, rozkazał naprzemiany czuwać jednej części ludzi królewskich i straż odbywać około dworca u bram. Mało kto przypadł chwilę na sianie, a nie rozbierał się nikt.
Świdrygiełłowe sotnie, ludzie nowo pozaciągani, którym pieniądze garściami sypano ze skarbca, pili i opasywali zbrojni garść Polaków, srożąc się i odkazując...
Trzeba było świętej cierpliwości, aby zajścia uniknąć, gdy najmniejszy zatarg między ciurami i czeladzią, mógł zrodzić wybuch i krwawe starcie, którego zdawano się pożądać.
Polacy mieli za sobą męztwo i lepsze uzbrojenie, ale liczba Świdrygiełłowej drużyny, w dziesięcioro ich przewyższała.
Z Litwinów, którzy królowi i księżnie Juliannie tak uciśniętej jak on, radzi byli służyć, większa