Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 064.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z twojego daru, a tyś nie miał prawa nią rozporządzać. Biorę to co moje i pytać się ciebie ani Polaków o pozwolenie nie będę.
Osłupiałemu królowi zamknął tem usta. Nie zaprzeczył mu, nie oparł się, dodał tylko.
— Patrzajno, abyś się nie popadł jeszcze w ręce Witolda. Chory leży, ale dla tego mocniejszy jest od nas obu.
Splunął Świdrygiełło.
— Nic z niego nie będzie — krzyknął. — Wrzód ten go zdusi, zje go żółć, którą mu korona po sobie zostawiła.
Rozśmiał się dziko.
— Nie boję się go. Na mnie przyszła pora, ja wam pokażę co mogę!
Jagiełło chciał go powstrzymać, ale mówić mu nie dał. Rozsiadł się na ławie naprzeciw niego, patrząc mu wyzywająco w oczy.
— Ty i on — wołał — obaście już zgrzybieli starce, do niczego. Kolej na Świdrygiełłę, który tu polskim pankom i papieskim biskupom gospodarować nie da.
Król siedział zupełnie przybity.
— Czekajże — wyjąknął — aby na ciebie przyszła ta kolej, a nie łap ryb przed niewodem. Nie znasz tej mocy, którą sobie lekceważysz.
— Znam! znam was wszystkich i moją siłę — przerwał Świdrygiełło. — Ty mnie rozumu uczyć nie będziesz.