Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 055.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stary pan powracał najczęściej znękany, upokorzony, ale nigdy się nie poskarżył. Co mu we cztery oczy mógł prawić Świdrygiełło, domyśleć się było łatwo z tego, co przy ludziach nie wahał się bluzgać.
Uspokojony nieco rozjechaniem się sproszonych gości, król oddychał spokojniej, gdy wcale niespodzianie, sam na sam, Witold rozpaczliwie znowu począł nalegać o koronę. Skłaniała go do tego żona.
— Na srom i pośmiewisko całego świata wydaliście mnie! — mówił Jagielle. — Szydzić ze mnie będzie Zygmunt, naigrawać się papież, i wszyscy książęta i panowie chrześciańscy... gdziekolwiek doszło imie moje... cześć postradam!
Korony nie chcę dla władzy, ale dla ocalenia sławy mojej. Dajcie mi ją na dzień, na godzinę... złożę natychmiast, bylem mógł powiedzieć, żem włożył na skronie.
Jagiełło wskazał na panów swoich.
— Zgódź się ty tylko, ja z niemi poradzę sobie — wołał książę.
Król, który więcej się może obawiał Zbyszka, niż brata swego, ciągle szeptał niewyraźnie jedno, że gotów był zezwolić na wszystko, ale Zbyszek i Rada się nie zgodzą, a bez nich on mocy żadnej niema.