Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 052.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

srogi miał żal do niego, urazę wielką... nienawiść, z którą się nie krył, za to, że nad niego przeniósł Witolda, że go trzymał na małej dzielnicy, odsuniętego na uboczu.
Spotkawszy się tu z nim król, tem czulszym i serdeczniejszym się chciał okazać, ale zamiast go sobie pozyskać dobrocią, wzmógł tylko butę Świdrygiełły.
Przybywszy tu, jak kruk czujący, że się pożywić będzie mógł, ani Witoldowi, ani Jagielle najmniejszego nie okazywał poszanowania, głośno się z tem przechwalał, że obu im zguby życzył, a swojej krzywdy nigdy przebaczyć nie mógł.
Nieraz za stołem, odwracali się wszyscy od niego gdy podpił, tak na każdego rzucał się i wywoływał sromotne rzeczy.
Przy pierwszem powitaniu zaraz, zmierzywszy dzikim wzrokiem Jagiełłę, na jego dobre słowo odpowiedział bezwstydnem szyderstwem.
Przy stole, gdy Jagiełło i Witold, oba trzeźwi zawsze, pili wedle zwyczaju wodę, Świdrygiełło zalewał się miodem, winem, czem znalazł tylko i co miał pod ręką. Krwią mu nadbiegła twarz, oczy zachodziły krwią, głos podnosił, zagłuszał wszystkich wrzaskami i krzykami niesfornemi.
Nie chodził inaczej jak otoczony gromadą bojarów mu podobnych, która temi jego zuchwalstwy uradowana, potakiwała, przyklaskiwała,