Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 049.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się, twarz mu zapłonęła... rzucił oczyma do koła, nie wiedział co odpowiedzieć.
W najprzykrzejszym położeniu znalazł się Witold, który nie mogąc ani za sobą przemówić, ani Krzyżaka bronić, porwał się z siedzenia, i słowa nie mówiąc wybiegł z sali.
Z wielkim spokojem, stanowczo i dobitnie biskup dodał, że o koronie i koronacyi mowy nawet być nie może, bo ani król ani Rada przyzwolenia na nią... nie dadzą.
Odzywania się namiętne, dowodzenia wszelkie, wykrzykiwania, nalegania, prośby... żadnego skutku nie miały. Król milczał, wskazując na biskupa, Oleśnicki niczem się złamać nie dawał.
Wynosił pod obłoki Witolda, ale korony mu dać Polska nie mogła, bo Litwa połączona z nią była pod jedną, a stworzyć dwie, znaczyło rozerwać, co przysięgi i zobowiązania złączyły.
Dzień ten był stanowczy, rozbił on nadzieje i złudzenia.
Zmieniło to wszystko. Smutek rozpostarł się po otaczających Witolda, którzy wczoraj jeszcze byli jaknajlepszej myśli, wielki książe przekonał się, iż Zbigniewa ani ujmie, ani złamie.
Zdawał się chwilami losowi swemu poddawać, ale w piersiach jego wrzała rozpacz i gniew niewysłowiony. Być zwyciężonym, zmuszonym poddać się, po tak nadzwyczajnych wysiłkach,