Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Matka królów tom II 041.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o pośle mogącym mu zwiastować przejednanie, twarz mu się zaśmiała.
Uradował się, iż książe czynił krok jakiś, mogący do porozumienia się prowadzić.
— Niechby sobie wziął Kraków, koronę, Zbyszka i ich wszystkich, a jabym w Wilnie siadł i polował swobodnie około Trok i Oszmiany!
Zaledwie ksiądz podał patenę do pocałowania, gdy król wyszedł krokiem pospiesznym, oglądając się za Małdrzykiem...
Ten stał, ledwie z konia zsiadłszy, w podworcu, a komornicy królewscy i dwór go witał, bo, choć Witoldowy sługa, Małdrzyk nie zapominał, iż Polakiem był i zaprzągłszy się w służbę, miłości kraju nie zaprzedał.
Znajomi widzieli go zawsze radzi, on swoich witał bratersko.
Król zdala skinął na niego, pospieszył mu się do kolan pokłonić. Jagiełło wesół, po ramionach go klepał.
Jak Małdrzykowi miło było Polskę zobaczyć, tak Jagielle choć posłyszeć o Litwie.
Szli na zamek.
— Z czymże ty do mnie — spytał król.
— Z prośbą od pana mojego — ochoczo począł Małdrzyk. — Zima za pasem, do łowów u nas pora dobra, zwierza przepaść. Książe zaprasza miłość waszą, wedle starego zwyczaju,