Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 207.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tak, że zdala gdyby w płomieniach stało. — Śród dobréj myśli, jedni u stołów miód i wino pili, drudzy młodsi do skoków się brali. Spytkowa téż z młodym mężem nosiła się w koło tak, że jéj córka nie bardzo sprostać mogła...
Co skoki ustały, to się pieśni rozpoczynały, a jak oboje znużyło, stawali wszyscy gromadą i śmieli się wesoło podżartowując, zwłaszcza dziewczęta i chłopcy.
Wieczór był już zapadł dobry i zabawa coraz się stawała gwarniejszą, — gdy i goście, co za stołem siedzieli i młodzież w drugiéj izbie aż zadrżeli z przestrachu.
Trzy trąby wielkim głosem, dziwnym, nieznanym ozwały się u bramy... Rogi i trąby sąsiedzkie po głosie łatwo rozróżniano — tych i głos i granie jakieś było nie swoje a straszne.
W izbie wielkiéj rzucili się wszyscy do mieczów w popłochu pierwszym, przypomniały się dni straszne, lecieli ku wrotom. — Belina stał już na pomoście nad niemi, ale zaledwie nań wszedł, jeszcze prędzéj zbiegł wołając, aby bramy na rozcież otwierano.
— Król! król! — rozległo się po gródku całym.
Król to w istocie jechał. Obóz jego niedaleko ztamtąd był rozbity w pochodzie. — Dano Kaźmirzowi wiedzieć, że się aż trzy razem wesela odprawiły na Olszowém horodyszczu — i zjechał