Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 206.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— w pokoju i zgodzie poczęłoby się życie nowe! Niech Bóg płaci!
Pocałowali się bracia.
— Jedźmyż do mojéj baby! jutro! — rzekł Wszebor. — Jak jéj powiem, że tego żądam, uczyni co ja chcę. — W ogieńby za mną poszła i w wodę. — Zatém o brzasku, jutro do Ponieca, babę na koń i dwór, a wozy duchem wyprawim! na horodyszcze...
Stało się tak jak Wszebor życzył; pociągnęli na ową pamiętną im dolinę, wśród któréj dni tak straszne przeżyli.
Wesela ze wszystkim obrzędem ówczesnym odbyły się w niedzielę. Pogoda im sprzyjała szczęśliwie, rycerstwa zjechało dużo, i dworzec starego Beliny, cale teraz inaczéj wyglądał.
W wielkiéj izbie na dole, w któréj u ogniska siadywała starszyzna w dniach trwogi, zastawione były stoły dla gości. — Wesoło szumiało i okrzykami rozlegały się podwórza.
Bezpieczeństwo już wszelkie było w kraju, żadnéj napaści się nie obawiano, mogły więc bezpiecznie wrota wielkie całą noc stać otworem. — Obyczaj był przecież taki, że po zachodzie słońca wielka brama się zamykała, a furta tylko była wolna, u któréj na straży stał pachołek.
I dnia tego, choć raz wraz jeszcze nadjeżdżali sproszeni z daleka, bramę zaparto o mroku. Na horodyszczu od smolnych ognisk i łuczyw gorzało