Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 185.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Więc choć wiosna szła z zielonym wiankiem i śpiewami, na horodyszczu smutno było!
Co rana stary wychodził na wyżki nad wrota, stawał na pomoście i patrzał w dolinę, a słuchał. Nie jedzie tam co? nie tętni!
Cisza do koła! Las tylko szumi ponuro, — a górą lecą obłóki, niekiedy wysunie się koza z lasu, podniesie głowę, popatrzy oczyma czarnémi, tupnie nóżką suchą, i mknęła — widać tylko białą jéj płachtę z tyłu.
Belina smutne miał przeczucia. Krucy ciągnęli ku Wiśle.
Widziały sługi i szeptały o tém sobie. Codzień większe płynęły tam stada kracząc, a krucy wiedzą, gdzie i po co lecą. Bitwę czują zawczasu, trupa nim padł przewidzą. Siądą czasem na drzewach i widać jak ostrzą dzioby. Wszystkie stada w tamtą stronę. — Dziewki służebne, baby stare, widzą to codzień i o niczém nie mówią przy kądzieli — o tém tylko. Belinowa modli się a popłakuje. Stary z południa raz drugi wchodzi nad wrota i rozgląda się do koła, wieczorem wchodzi raz trzeci. — Czasem O. Gedeon ciągnie za nim, słyszy jak wzdycha, myśli zgaduje i pociesza.
— A nie wybawił was Bóg raz cudem? wierzcie mu i ufajcie! — Z krzyżem poszli, i zwyciężą tym znakiem!
Czas się wlókł żółwim krokiem, dnie wycią-