Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 182.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łatwo dał na królewskie zeswatanie. Dziéwka do Wszebora serca nie ma, choć na niego nic powiedzieć nie można, a ja taki wiem, że jéj ktoś inny w oko wpadł...
Hanna Belinowa niedowierzająco spojrzała.
— Na prawdę to mówicie?
— A cobym ja udawać miała! wszak wy mnie znacie, ja i grzechy moje wygadam, a fałszu nigdy... Dziewczyny mi żal, to nie dla niéj mąż.
Potrząsła głową dziwnie.
— Myślicie, że ja nie widzę nic? ho! ho! — Kasia mi chudnie, po nocach płacze, a czyja temu wina, to ja wiem! oj wiem...
Uśmiechnęła się i na ucho Belinowéj szepnęła.
— Tomko mi ją zbałamucił, bodaj zdrów był.
Hanna zmilczała jeszcze.
— Aleście ją przyrzekli Doliwie...
— Ja! jako żywo — odpała Marta — mnie się nie śniło! Wiecie, że z nieboszczykiem nie było rozmowy ani rady; jak przykazał, musiało być. Ja tam głosum nie miała.
— Ale się stało! królowiście dali słowo — szepnęła Hanna.
Spytkowa głową potrząsała.
— E! e! — rzekła — dałoby się to jakoś pogodzić — tylko ja bo wam mówić nie śmiem.
— Ano mowcie — odezwała się spokojna Hanna, wpatrując się jéj w oczy — mówcie proszę, wszak wiecie, że we mnie przyjaciółkę macie...