Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 177.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rękami brzeg ujęła, by wyjść z dołu, piasek sypał się na nią; wilcy tuż zębami kłapały.
— Poczekajcież! — zawołała — com przyrzekła, dotrzymam; do dnia daleko.
Spojrzała na syna i piasek sypać zaczęła, sypała go z pośpiechem, sypała z wściekłością, z niecierpliwością, zajadle, rękami i nogami... Coraz to spojrzała w dół.
Twarz jeszcze widać było, a twarzy żałowała; zasunęła się i ona...
— Śpij spokojnie!
Piasek jak żywy z pod stóp i dłoni jéj się wymykał lecąc do dołu i wypełniał go, zakrywał, aż pozostał tylko ślad poruszonéj ziemi i podeptane łożysko...
Stara skończywszy robotę tchnęła ciężko, obejrzała się dokoła. Dniało ponad lasami, a z pośrodka rozbitych obłoków, blada gwiazdka jutrzenki patrzała ciekawie.
— Bywaj i ty zdrowa! — szepnęła staruszka. — Komu wstawać, a mnie się kłaść trzeba...
Rozśmiała się raz jeszcze, rozciągnęła na świeżym piasku jak długa, jedną rękę jak do snu podłożyła pod głowę, drugą sobie oczy przykryła, tchnęła ciężko, i — usnęła.
Wilcy siedzieli z daleka, patrzali. Jeden z nich zbliżył się nieco i przysiadł znowu — czekał, podszedł drugi. W głowach siadł pierwszy, drugi w nogach; warczeli na siebie. Stara spała.