Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 171.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Patrz, co ze mną!!
Księżyc wlókł się daléj nie odpowiadając, ręką rzuciła ku niemu z pogardą... szła daléj.
Na wzgórzu łysém, przeciw dworu stał dąb ogromny suchy. Trup to był starego drzewa. Korę z niego odarto, boki mu powypalano, wiatr gałęzie poobłamywał, kilka grubych konarów sterczało od pnia pokaleczonego, jak ręce poobcinane. Dwa kruki siedziały na nim i kłóciły się z sobą. Na najgrubszéj gałęzi coś wisiało. Lekki wiatr poruszał tym ciężarem i kręcił nim jak żywym go czyniąc...
Był to trup człowieka, z czerwonawym włosem na obwisłéj głowie, który powiew wiatru podnosił. Na czole ze słomy spleciona przybita była korona. Oczy miał otwarte, ale próżne, kruki mu je już wydłubały... I ciało, czy ludzie czy zwierzęta pokrajały strasznie, czarnemi szmaty wisiały reszty jego na kościach. Dwa wilki bure posiadały pod nim, głowy do góry popodnosiły i czekały rychło im wiatr go zrzuci. Czekały cierpliwie, języki głodne wywiesiwszy z paszczęki. Niekiedy jeden z nich wstał, szczeknął, popędził towarzysza, pokazały sobie zęby i znowu siadły spokojnie, głowy podnosząc do góry... Kruki górą, wilcy dołem spierali się o trupa, którym wiatr obracał powoli...
Stara szła i oczy jéj padły na wisielca, stanęła, drgnęła, podparła się na kiju i rozśmiała