Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 166.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jużeśmy Masława zbili w miazgę, pokój nadejdzie, wszyscy się pożeniemy! I jam gotów.
— Co ty tam mielesz nie dorzeczy — ofuknął Doliwa. — Wiesz ty kto mnie ratował? wiesz? Masław by się teraz krwią moją cieszył, gdyby nie...
— Belina cię odciął! — dodał Kaniowa — albo co?
— A to mój wróg! mój wróg! — rzekł Wszebor — wolałbym się z nim bić niż życie mu być winnym.
— Ta to nieszczęsna Kasia Spytkówna wszystkiemu winna — począł Kaniowa uśmiechając się — boście oba około niéj zabiegali. Prawda, że na miejscu Tomka gdyby drugi był, rzekłby sobie, niech go Masław bije, dziewka moją będzie!
Wszebor się podniósł z posłania gwałtownie.
— Toż mnie boli! — krzyknął — dopieroś zgadł. Czuję, że gdybym ja na jego miejscu był, on na mojem (uderzył się w piersi) nie poszedłbym go ratować. Więcem ja gorszy od niego...
— A on głupszy! — rozśmiał się Kaniowa.
— Teraz jam mu się pokłonić jeszcze powinien i być mu bratem na życie całe!
— I będzie ci jeździł w odwiedziny — rzekł Kaniowa — a do twojéj małżonki zęby wyszczerzał.
Zmilczeli chwilę.
— Gdyby z lichem byli mnie ci mazurowie trochę posiekli, wolałbym jak mu być winnym żem cały został — dodał Wszebor.