miłości zawinił dawniéj, radby uzyskać przebaczenie, gdy mu słowo rzec raczycie, da mi córkę.
I znowu do kolan się schylił, a król łagodnie go od siebie odsunął, nie mówiąc nic.
— Gdy wróciemy z wojny, chętnie — odezwał się wreście — teraz nie pora o tém myśleć.
— A potém nie pora będzie już, bo kto inny ją zaswata — przerwał Wszebor. — Królu, panie, dziś lub jutro, albo nigdy.
Zafrasowany stał Kaźmirz jeszcze, gdy Trepka stary, który na jutro potrzebował rozkazów do ciągnienia, wszedł do izby. Król go ku sobie powołał, jakby mu ciężar spadł z piersi.
— Stary mój przyjacielu — rzekł do Trepki — wy mnie w tém zastąpicie i w mojém imieniu wstawicie się za dobrym sługą, któremubym rad zawdzięczyć serce jego dla mnie.
Nie rozumiał jeszcze Trepka o co szło, i patrzał zdumiony, gdy mu Wszebor prędkiemi słowy wytłumaczył prośbę swoją.
Starzec się namarszczył trochę.
— E! wy młodzi! — zawołał — prawda, bijecie się dobrze, ale płocho u was w głowie... Gdy kraj ratować trzeba wam dziewczęta na myśli.
— A no mi ją weźmie inny! — wtrącił Wszebor — a ja bez niéj żyć nie mogę.
Ruszył ramionami stary.
— Któż ci ma wziąć ten skarb? — zapytał.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 147.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.