Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 140.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ten dzień ustąpić z góry, gdzie już stół zawczasu przybrano. Topor, Trepka, starszyzna cała zasiedli razem z gośćmi, którzy wśród poważnego rycerstwa, pochmurnych twarzy, wesołością swą się odznaczali.
Torczyn, najstarszy trochę ją na wodzy trzymał, Paramon mówił niewiele, Dobryń za poselstwo całe uśmiechu miał usta pełne i dobréj był myśli. Poczęto zapraszać, częstować i kubki nalewać, które i Torczynowi staroście i Paramonowi dodały ochoty; wzięła się rozmowa żywa, jakiéj tu dawno nie słyszano; a pod koniec nawet ściskać się i całować potrzeba stała wielka, bo się wszyscy z sobą niezmiernie drużyli.
— Wy bo coś frasobliwie patrzycie — mówił Dobryń — a tu trzeba wesoło iść na wroga, to się sobie serca doda a jemu odbierze. Było złe, będzie dobre — ciągnął wesoły ogniszczanin. — Niechno nasi mołojcy nadciągną, zobaczycie! Góry przez siebie przerzucają, a sosnami się podpierają, nie ujdzie noga z tych ludzi i śladu po nich nie zostanie!
— Pomożecie wy nam teraz — rzekł Trepka — nie daj Boże potrzeby, pójdziemy i my dla was i kniazia waszego, przelewać krew naszą.
Pili więc za swe zdrowie i ściskali się a całowali znowu, gdy z komory bocznéj, nie mogąc wytrzymać dłużéj, wysunęła się strojna Spytkowa, by ziomków powitać.