Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 130.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Choć czas nie był potemu, nad głowami srogie niebezpieczeństwo zawsze jeszcze wisiało, a Doliwa i o własném zdrowiu, z powodu jątrzącéj się rany niewiele mógł tuszyć; przecie gorącego serca wojak, ilekroć się ukazały niewiasty, podnosił głowę, w dziewczę się zapatrywał, do matki uśmiechał, i zalecał jakby w gościnie, u spokojnego ogniska.
Ojca sobie skarbiąc łaski, posługiwał mu chętnie; lecz tu przystęp, zbliżenie się i spoufalenie trudném było. Ze Spytka mało kto słowo wyciągnąć potrafił, a za serce go ująć, chyba nikt.
Za lepszych czasów ludzie go już zwali jeżem, cóż dopiero teraz gdy go rany, choroba, straty i niepewna przyszłość nękały.
Wszebor także krwi nie ostygłéj, dawno by był ze starym jeść się zaczął i wyzwał go na język, ale dla dziewczęcia miłego, znosił dziwactwa, dąsy i łajania nawet.
Nawykły do panowania w domu władyka, tu na łasce ludzi, zrównany z innemi Spytek po dniach całych warczał i burzył się, wszystkiemu nie rad, narzekając i ganiąc wszystko. Przynoszone mu wiadomości wszystkie były nie po jego myśli. Jednego dnia narzekał że się zbytnio spieszono, drugiego łajał, że się brano leniwo.
Martę i córkę pędzał tak, że same nie wiedziały, co z nim i z sobą poczynać miały. Gdy doń przyszły, gniewał się że darmo się włóczyły,