Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 126.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ilekroć się ukazał Kaźmirz, z płaczem mu się do nóg cisnęli, witając go imieniem wybawiciela, które było na ustach wszystkich.
Małe zrazu obozowisko, wkrótce rozrosło się znacznie, niemal wyrastając z ziemi; mnożyli się przybysze coraz nowi. Namioty i szałasy codzień liczniejsze stawały, przybywały wozy, zapalały się coraz gęstsze ogniska. Ruch był i czynność wielka, każdy przybywał wycieńczony, ze stępioną i poszczerbioną bronią, ze zbroją poszarpaną, odarty, tak że oszczepy, dzidy, tarcze pogięte na nowo sposobić było potrzeba, miecze odostrzać, topory kuć, odzież popsowaną łatać. Lecz ktokolwiek co miał, a od grabieży uchował, dzielił się tém, składał na ofiarę ochoczo.
Niepokój nie dawał spoczynku; sposobili się jedni, drudzy szli lub wysyłali na zwiady ku Wiśle i Mazowszu, dowiadując się co się z Masławem działo. W otoczeniu króla zdania były podzielone, nie godzili się na jedno wszyscy. Część rycerstwa polskiego i cesarscy byli za tém, ażeby, nie dając Masławowi wzbić się w siłę i ściągnąć sprzymierzonych prusaków i pomorców, natychmiast napaść na niego.
Kaźmirz, starszyzna, Topor, Trepka i innych wielu mówili, że gdy szło o bitwę walną co o losach królestwa stanowić miała, lepiéj było ważyć dobrze, czekać pory i siły wszelkie gromadzić.