Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 110.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie rychło się pogoją rany moje, nie rychło nasze wszystkie, nie rychło staną dwory popalone i kościoły! Nie ma dziś dokąd powracać! Kupa gruzu z Ponieca!
Drżące ręce do góry podniósł i zamilkł. Spytkowa gadatliwa wtrąciła zaraz, jak wiele była winna Wszeborowi i Doliwom. — Wszebor zawsze był u niéj w łaskach. — Dostrzegła pewnie na te sprawy bystre mająca oko Marta, że się Tomko zalecał do Kasi, ale Belinów, choć im schronienie winną była, cierpieć nie mogła. Tysiąc do nich żalów miała, Hanna jéj powieści nie słuchała nigdy jak należało, wielu jéj zachceniom nie dogadzano, Tomko się jéj nie zalecał wcale.
Wszebor i w oczy ładnie patrzał, i słuchał przykładnie i posługiwał pani Marcie, choćby się innym przez to naraził. — Sama teraz wydać się za niego nie mogąc, gdy nieboszczyk zmartwychwstał, choć córką mu życzyła się wywdzięczyć.
Spytek o Doliwach wspomnienia wysłuchał chmurno.
— Wiem ci o tém, że was ratował — rzekł sucho — co za dziw? gach młody, że się babami zajął!
Zarumieniła się żona.
Król Kaźmirz będzie musiał teraz za nas wszystkich długi płacić — dodał — po tośmy go przywiedli.