Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 109.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

okiem szukając żony do koła. W tém poczuł ją już u nóg swoich, bo niewiasty za onych czasów inaczéj mężów nie witały. Schylił się starzec milczący i pocałował ją w głowę. — W tém i Kasia z krzykiem dziecięcym nadbiegła, obejmując ojcowskie kolana.
Na te wszystkie miłości oznaki, wojak nie odpowiedział ni słowem, pocałował i córkę w głowę, a natychmiast obejrzał się za ławą, bo mu nogi zbolałe drżały i ledwie na nich się trzymał.
Marta zapomniawszy, że mąż zbytniéj gadatliwości nie znosił, załamała ręce, puściła wodze językowi.
— A! panie nasz! panie — wołała — gdybyście wiedzieli cośmy tu przecierpiały! Boże miłosierny! Tysiące śmierci! Głód, łzy, strach! Któż to zliczy. Ogień, chłopski bunt! kto to wypowie!
Znanym żonie rzutem ręki; który usta zamykał, Spytek pohamował jéj żale. Zwrócił ku niéj zakrwawione oko, podniósł chustę, którą głowę miał zawiązaną, odsłonił jej krwawą powiekę, pod którą tylko ślad drugiego oka pozostał — i mruknął.
— Kawałka ciała całego nie mam! — Głową potrząsł. — Cud, że dusza w ciele została.
Kasia płacząc, ręce ojca całowała. Stary przyglądał się ciekawie postrojonym niewiastom — jakby chciał odgadnąć, co tu one bez niego poczynać mogły.