Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 108.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kolce złote; dla dziewczęcia naszyjnik, dla matki pierścienie. — Marta po przecierpianych trwogach i niewygodach, blada była trochę, lecz oczy jéj zawsze tym niewygasłym ogniem błyskały, który jéj jeszcze istną młodość dawał.
Stała już przybrana na wyżkach, podparta na białéj rączce, czekając azali się kto z pobojowiska nie zjawi z jaką nowiną, gdy — usłyszała w dali gruby głos — głos jakiś, co ją niezmierną nabawił trwogą, tak dziwnie był podobny do tego, jakim Spytek zwykł był łajać ją, za dobrych czasów.
Zerwała się przestraszona nasłuchując, niedowierzając uszom, więcéj strwożona niż uradowana.
— Nie myląż uszy? onżeby to miał być?
Spuściła oczy ku wnijściu w podwórze i — oto — ujrzała widmo mężowskie. Tak! Spytek to był! Spytek, którego nigdy pięknym nazwać się nie godziło, który młodym dawno być przestał, teraz zjawiał się o jedném oku krwawém, z wargą siną obwisłą, z głową chustą zawiązaną, o kiju, zestarzały, kaléka. Wierny Sobek podtrzymywał wlokącego się powoli.
Na widok ten jeżeli nie zemdlała piękna Marta, to chyba dla tego, że mąż jéj żadnych podobnych oznak czułości nie znosił, krzyknęła tylko i poczuwając się do obowiązku, zbiegła z wyżek, wielkim głosem wołając na Kasię.
Spytek stał, znanym głosem obudzony, jedném