Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 088.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drapał. Wszebor oszczepem rzuciwszy, konia mu ranił w szyję.
Zbliżyli się już tak ku sobie, że walka na miecze tylko daléj iść mogła. Masław miał obosieczny, szeroki, ogromny miecz saski, którym oburącz zmierzył, chcąc ciąć w szyję Doliwę. — W téj chwili Wszebor swoim zamachnął tak, iż cios odbił. — Miecz Masława zadźwięczał, jakby jęknął, wywinął mu się z dłoni, zwisnął, lecz nie wypadł z ręki. Klnąc pochwycił go mazur natychmiast i konia naparłszy powtórnie, zamierzył się do cięcia.
Stało się to właśnie, gdy żwawszy Wszebor już go swojém żelezcem w bok uderzył, Masława cięcie straciło siłę, jednak padłszy na kark Wszebora, krew z niego dobyło.
Walczyliby dłużéj, bo Doliwa nie czuł krwi utraty, lecz z tyłu Masławowi pierzchali, naciskani przez polaków i niemców — obejrzał się, słysząc ich krzyki, uląkł, widząc, że ze zbyt małą garścią pozostał, zawrócił nagle i, nim Wszebor w pogoń się mógł puścić, znikł mu z oczów za tłoczącą się zgrają. Pod nogami téż konia leżały trupy i ranni, tak, że ścigać nie mógł Doliwa i oszczep tylko na przepadłe, za nim puścił.
Zamięszanie, walka ostatnia ogarniętych szałem prawie, straszliwe były; żelazne rycerstwo nawet miotało się dobijając, upojone krwią, nie szczędząc nikogo...