Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 074.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Byle Bóg dał koniec temu — począł spiesząc się Tomko — jak miłościwa pani, matka wasza, posłuchać mnie nie zechce — jak... mi was odmówią, Bóg widzi, choćby gwałtem porwać przyszło, a będziesz moją!
To mówiąc zawrócił się Tomko i pierzchnął. Kasia dokoła powiodła przestraszonémi oczyma, czy kto nie podsłuchał... Zdana jedna tylko, a ta ją pocałowała w czoło i uścisnęła milcząca.
Starszyzna cała stojąc nad wrotami, radziła.
— Co się stało z niémi? co się stało! — mówiono. — Po co się oni tam kupią i gromadzą? Dlaczego nam dali spocząć? — Co się tam dzieje w dolinie!
— Ani chybi — mówił podejrzliwy Lasota — to chytry wybieg tego motłochu. Chcą żebyśmy się ubezpieczyli, aby potém napaść i wziąć nas łatwiéj, jak pilności nie będzie. Jużci tak nas opuścić nie mogą!
— Tyle trupa zostawiwszy! — dodał Toporczyk... — Nawet stosów nie ponakładawszy, porzucili je!
— Mają nas chyba za głupich ludzi — rzekł Belina — myśląc, że się im jak dzieci wziąć damy.
— Kto wié, co Masław wymyśli — mówił Wszebor Doliwa — to pewna, że nas nie rzucą po dobréj woli!