Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 072.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wydane z tajemnicy dziewczę zarumieniło się, odwróciło oczy, ukryło twarz, chciało się tego zapierać, lecz stojące niedaleko dziewczęta poświadczały. Tomko patrzał na nią z radością i dumą.
— Jeżeli nam Bóg życie ocali cudem jakim — odezwał się Tomko do siostry — będziemy kiedyś mieli co przypominać. Co się tu działo, przeżyło, temu się późniéj uwierzyć nie zechce...
— O! prawda — mówiła Zdana, wyręczając Kasię, któréj oczy mówiły za usta — prawda! Mnie się i teraz wszystko, gdyby jakim snem wydaje! Nie wiem już sama kiedy śpię a marzę, a kiedym na jawie.
Spytkówna główką potrząsała, to patrzała śmiało, to wstydząc się spuszczała oczy, to je podnosiła zuchwale, to spotkawszy wzrok śmielszy jeszcze od swego, musiała zmrużyć powieki.
— Bolą was rany? — zapytała po cichu, chcąc przecie coś powiedzieć.
— Nie — rzekł Tomko — Co to za rany! Boli mnie to, że wy u nas taką złą i niespokojną macie gościnę, że się aż siekiery brać musicie...
Zarumienione dziewczę potrzęsło główką, długa kosa złocista zawinęła się jéj na ramię. Zajęła się kosą.
— A bez téj gościny — rzekła wreszcie — tobyśmy chyba w lesie z głodu mrzeć musiały!