Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 063.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tłoch tylko pada twarzą o ziemię, aby sobie życie wyprosił!
Poturga kiwał głową milczący.
— Chce się wam do Masława iść — dodał Belina, ja wam wrota otworzyć każę, lub spuścić na postronkach...
W tém z drugiego kąta ciemnego, w którym nic dojrzéć nie było można, chrapliwy głos z podłogi ozwał się przerwaną ciągnąc rozmowę.
— Co prawda to prawda! Tak było uczynić, jak zawczasu radził Doliwa, bo on rozum miał. Przebojem było iść i w lasach się schronić.
— A potém! — spytał smutnie Lasota.
Na to nie było odpowiedzi, tylko poza niémi szmer się dał słyszeć, jakby kto wchodził po cichu. Od ogniska przygaszającego mało blasku na ciemną izbę padało.
Obejrzeli się, za niémi stał z rękami założonémi na piersiach, w czarnéj swéj sukni, w kapturku na głowie ojciec Gedeon. Blada twarz jego była dziwnie smutno uśmiechnięta, jakby politowaniem. Patrzał na płonący ogień, choć gdzieindziéj był myślami.
Gdy wszyscy milczeli, mnich powiódł oczyma dokoła.
— Bracia mili — rzekł głosem słodkim, w którym przebrzmiewało niezrozumiałe dla słuchaczów wewnętrzne wesele. — Bracia mili! Ani na przeszłość narzekać, bo ta się nie zmieni, ani przy-