Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 062.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ot tak — odezwał się stary Lasota, śmiejąc się do blizn swoich — komu co przeznaczone, nie ujdzie losu. Za trupa już rzucony leżałem na pobojowisku, skonałem prawie, odżyć mi trzeba było i przywlec się aż tu, aby drugi raz umierać! Wyciągnęli mnie z Gdecza, gdzie pod ścianą byłbym spokojnie oczy zamknął, nie cierpiąc więcéj — a tu — tylkom Belinę objadł i ginąć muszę!!
Belina stęknął.
— Co tam ginąć! ginąć to ginąć! Nam starym, to przystało. Młodych szkoda, dzieci naszych dziewek, synów.
— Na to co się dziś dzieje, niech lepiéj i oni nie patrzą! — krzyknął ktoś z barłogu.
Tuż przy ogniu siedział ziemianin od Poznania, a zwał się Poturga. Najmniéj pono wojował choć się dużo kręcił, głośno stękał i wyrzekał, a wszystko mu złe było. Ten podniósłszy głowę zawołał ku Belinie:
— Po co się już tu i bronić! sprawa przegrana! i koniec!
Belina obrócił się nadąsany.
— A cóż lepiéj, od stryczka ginąć czy od topora! Zdać się na wolę? hę?
— Cóż pomoże bić się, kiedy się nie wybijemy.
— To poginiemy w boju — krzyknął Belina drżący z gniewu. Poginiemy, bośmy powinni. Mo-