Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 057.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znużeni, tak, że ze dniem i szturm znacznie wolnieć zaczął. Pozostawały tylko zapalczywsze gromadki ochotników, ale i te się już przerzedzały. Oblężeni wyglądali nocy jak wybawienia, choć wiedzieli, że całkiem ubezpieczeni spoczywać nie będą mogli, częściami jednak mieniając się, odetchnąć się spodziewali.
Pierwszy ten dzień niezmiernego wysiłku, znużył rycerstwo, wielu zmusił do ustąpienia dla ran i zmęczenia; był wprawdzie szczęśliwym, lecz gromadom nie zadał klęski wielkiéj, pobudził je tylko do wściekłości. Strata kilkudziesięciu, choćby kilkuset ludzi, nic w tych tłumach nie znaczyła. Spędzeni od strony rzeczki pierzchnąwszy ze sromem, wściekali się, odgrażali i tém zajadléj sposobili tąż samą powrócić drogą.
Widok licznych trupów, które na wałach i pod wałami leżały dokoła, rozbudzał chęć zemsty w tłumach, które ściągając je miotały obelgi i łajania... Gotowano się obyczajem pogańskim sprawić im pogrzeb, paląc je na stosach. Noc nadchodząca choć nie rozproszyła całkowicie zgrai, kręcącéj się ciągle dokoła, zmusiła jednak do niejakiego odpoczynku.
Na strzał z łuku od wałów pozapalano ognie i porozkładano się tak blizko, że gwar, śpiewy i plugawe przekleństwa ciżby do horodyszcza dolatywały.