Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 056.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nad wrotami temi oddawna się gotowano do obrony najdzielniéjszéj. Samo ich położenie ułatwiało tu opór. Znajdowało się bowiem wnijście główne w rodzaju wąwozu, w którym ledwo kilku ludzi w poręcz stanąć mogło.
Belina od rana deski kazał wodą oblewać, aby namokłe, nie łatwo się zażedz dawały.
Na górnym pomoście nad bramą, daszkiem osłonionym, stali najmężniejsi ludzie, najśmielsza młodzież. Od łuków i kamieni kawał rzadkiego ostrokołu ich okrywał, mogli więc bronić się ztąd, nie bardzo będąc wystawieni na pociski. Kamieni pod ręką mieli stosy, belek kilka grubych do ciśnięcia, a rąk nie brakło. Masław sam podbiegłszy pędził swoich na wrota ukazując, podbiegło kilkudziesięciu z tarczami lipowemi skórą poobijanemi, które w polu były dobre przeciw mieczom, a od kamieni i belek obronić nie mogły.
Dano im się podsunąć do wąwozu w wałach, z zapalonemi żagwiami przybiedz aż pod wrota niemal, dopiero runęła na nich kłoda przysposobiona, od któréj uciekać chcieli zapóźno. Zabiła ona kilku na miejscu, reszta cofnąwszy się stała zdala... Widząc, że się tu podkraść trudno będzie, suchy chrust poczęli gromadzić wiązkami, opodal nieco, chcąc go potém podpalony podtoczyć.
Nim się na to zebrali, zmierzchać zaczęło. Najkrótsze dnie późnéj jesieni, chmurne tego czasu niebo skracało jeszcze; ludzie byli straszliwie