Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 054.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w ówczesnej walce głosy też i piersi nie mało miały do czynienia. Napastnicy zaskoczeni nagle, spłoszeni, rzucili się tłumnie ku haci i mostom... Tu ciasno było, uchodzący sparli się z nadchodzącemi; znaczna część przed toporami oszczepami uciekając, w wodę i grzęzawicę wskoczyć musiała...
Z téj pierwszéj chwili popłochu umiał Wszebor i jego towarzysze korzystać. Parli tém silniéj i nacierali...
W dzikim tłumie dość zawsze by jeden tył podał, za nim biegną wszyscy. Ruszyło się to mrowie do ucieczki... Ci co szli daléj na haci, zawróciwszy się z wrzaskiem uciekali nazad, staczali się w moczary, padali w rzekę, Wszebor bił, mordował i pędził pomostem daléj. Co zostało odcięte pod horodyszczem, padło pod toporami, oblegający z drugiéj strony, oddzieleni wodą, zasłonięty mając widok horodyszczem, niedomyślali się nawet, co tam się działo i w pomoc rychło przyjść nie mogli.
Na podziw więc szczęśliwie powiodło się śmiałym Doliwom w pierwszém starciu, a co dziwniéj, nie zapędzili się zbytnio... Do pół pomostu doszedłszy, wnet go rozrywać zaczęli, kłody ściągać, burzyć i na zamek cofać się znowu.
Odparty tłum nie śmiał już i nie mógł powracać, oparł się aż na brzegu przeciwnym.
Zuchwałej, szalonéj wycieczce Wszebora win-