Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 045.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czasem górą grzmiał głos dowodzocego, to gdzieś tonął zagłuszony wrzaskami. Słychać było jakby trzask i łamanie ostrokołów, i huk toczących się głazów, i jęki tych, których one przygniatały...
Z płaczem pozrywały się z posłania niewiasty, chwytając przyodziewki, żegnając się krzyżem świętym, biegając, wołając, potrącając się i tracąc przytomność... Żadna nic znaleźć nie mogła i włożyć nie umiała.
Jedna Hanna Belinowa stała w pośrodku izby, blada ale spokojna, odziana już, z twarzą posępną, poglądając miłosiernie na to rozbite i spłoszone stadko swoje.
— Dobijają się już do wrót! — zawodząc okrutnie wołała z komory Spytkowa... — Boże miłosierny! co czynić! co poczynać! Ratuj kto żyw!
Co chwila wpadały dziewki służebne.
— Już się cisną od Olszanki! — woła jedna — przeszli błoto...
— Od wrót idą całą siłą! — mówiła druga.
— Kamienie lecą jak grad, za strzałami dnia nie widać — krzyczała trzecia...
— Helę postrzelono gdy wodę niosła — mówiła zdyszana wpadając inna, rzuciła dzban ze strachu i stłukła.
— Dzban mój! — przerwała ręce łamiąc Hanna Belinowa — polewany mój dzban!