Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 038.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Drudzy bezcześcili Doliwów, Lasotę i ilu ich tam było. — Wiechan i Rzepiec dobrze im rozpowiedzieli o wszystkich.
Szczególniéj na starego Belinę wykrzykiwano. Słyszał to, ale ścierpiał. — Gdy się ciągle powtarzało łajanie, wyszedł w końcu na pomost naprzeciw, na mieczu się sparł, stanął oko w oko i dał się lżyć nie mówiąc słowa.
Poznali go widać, jeden szydersko czapkę zdjął, pokłonił się, potém nacisnąwszy ją na głowę, pięść wyciągnął.
— Hej! stary zbóju, co piłeś krew naszą, przyszła na ciebie pora! Słysz! nie wywiniesz się z pazurów chłopskich. Wiemy my, co się u was dzieje, breczką żyjecie, ludzi nie macie, nie długo was wykurzemy! Lepiéj się zdajcie zawczasu! — Tak czy owak wisieć będziecie, a choć męczyć nie damy, jak otworzycie wrota... Dzieciom żywot zachowamy! Wziąwszy gwałtem, żywéj nie zostawim duszy.
Drugi ryknął ze śmiechem dzikim:
— A nu, żywo, psy parszywe! wrota otwierać.
Łajać poczęto z pogańska i wyklinać...
Belina stał, słuchał, nie drgnął, ni mu się usta otwarły; drudzy na ostrokołach mniéj cierpliwi, rzucali się wściekając, krzyczeli, i łajaniem im odpowiadali; — jeden i drugi nie wytrzymał, i choć kupka stała daleko, a strzał daremnie wyrzucać było szkoda — poczęły i one