Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 035.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mężniejsze z nich chwytały za topory i nie mało bronić się było gotowych, raczéj niż poddać sromotnie. Inne łamiąc ręce płakały.
Dzień nadchodzący zastał całą załogę w tym popłochu, a straże obchodzące wszystkie kąty, przetrząsające komory, rozglądające się na poddaszach, czy się gdzie zbiegowie nie skryli...
Nie było śladu ich nigdzie.
Ta ucieczka zwiększyła jeszcze i tak już wielką trwogę, gdyż Rzepiec i Wiechan długo na horodyszczu przebywając, dobrze je znali, mogli więc dla czerni być najlepszemi przewodnikami, wskazując jéj słabe strony.
Wschodzące słońce, nim się z gęstéj mgły wybiło, nie dawało w dolinie nic rozpoznać, oprócz ruchu, jaki wśród gromad coraz żywszy być poczynał.
Sposobiono się już do napaści, kupy szykowały się i postępowały ku wałom z okrzykami.
Moczary nie były jeszcze zamarzłe, rzeczka jesienném wód wezbraniem rozlała, z téj więc strony nie obawiano się napaści; lecz gdy rozedniało, ujrzano za błotami gromadę znaczną ludzi, rzucających kłody i płoty w grzęzawicę, hacie i mosty przysposabiających do przejścia. Musiano patrzeć na te przygotowania cierpliwie, nic począć nie mogąc, bo na taką odległość żaden pocisk nie sięgał. — Obrona wkrótce stać się mogła prawie niepodobną, gdyby tłuszcze ze wszech stron razem