Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 013.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gorącą krew macie — dokończył stary — nabiją wam guzów, to ostygnie... Idźcie, kiedy chcecie, a rozumnie.
— Pójdziemy! — zawołał, porywając się z ziemi Doliwa — jak Bóg miły, ja słowa dotrzymam! Nie mówiłem na wiatr, com rzekł, tom uczynić gotów, byle ci, co się ze mną ofiarowali, dotrzymali téż, a poszli ze mną.
Wszyscy ci, co się wprzód odezwali, poczęli wołać:
— Idziemy! idziemy! kiedy wola?
— Kiedy? — odparł śmiejąc się gorący Wszebor — a po co mamy odkładać? noc ciemna jak należy, z wierzchu nie ciecze, czerń się już pokładła spać przy ogniskach — Jakby to dziś gorzéj było niż jutro? — Chodźmy!
Belina z tyłu stojąc, patrzał i słuchał.
— Abyście nie myśleli, że Belinom serca braknie — zamruczał odwracając się — Tomko téż będzie z wami. — Ode drzwi głos się raźny, ochoczy dał słyszeć.
— Gotowym!
Wszeborowi aż krew zakipiała, rzucił się do drzwi, drudzy za nim, do szop, po konie. Ten i ów chwycił z kołka kaftan łuskami naszywany i szłyk nabijany żelazem. Poczęli pospiesznie przypasywać mieczyki, oszczepów szukać, radzić się czy tarcze brać, czy zaniechać, topory porzucić czy zabierać, bo już onego czasu topór coraz