Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Masław tom 2 010.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

podsypane, nowym opatrzone ostrokołem, kłody i kamienie na pomostach leżały gotowe ku obronie, a od czasu ucieczki jednego z pospólstwa, nad ludem w podwórcu czujność była wielka dniem i nocą.
Tymczasem gromady zebrane w dolinie leżały bezczynne, jakby tylko grozić i niepokoić chciały, do niczego się nie biorąc. Kilka szubienic postawili dla zabawki przeciw okopom, krzycząc i pokazując na gródek — to dla was! Na tém się cała ich robota skończyła. — Chodzili, śpiewali, jedli i pili — nocą palili ognie, dniem się puszczali na łowy.
Wszeborowi nie udało się namówić nikogo do wyjścia przebojem, sam on z bratem ani się mógł, ni chciał ważyć. — Spytkowa, któréj ten sposób ocalenia przekładał, brakło odwagi, słuchać o tém nawet nie chciała. — Drudzy się odwracali, gdy mówić poczynał, ramionami ruszając, w Doliwie téż krew do czasu ostygła, choć uparcie myśli się swéj trzymał i powtarzał, że siedzieć na olszowém horodyszczu, było to pewnéj śmierci czekać.
Znano Doliwów z tego, że ciągle potrzebowali coś nowego przedsiębrać, dawano im więc wygadać się z jedném, pokiby co innego nie wymyślili.
Całą zabawką tych, co stali w dolinie i tych, co na ostrokołach czuwali, było codziennie wza-